Temat od dawna wzbudzał kontrowersje, część myśliwych była przeciwna takim rozwiązaniom i odmawiała udziału z powodów etycznych. Kilkuset naukowców napisało list do premiera, oprotestowując w nim masowe polowania w kontekście ich skuteczności w walce z wirusem i ostrzegając przed konsekwencjami zachwiania ekosystemu, w którym dziki odgrywają ważną rolę.
Niestety, czarne scenariusze dotyczące samej profilaktyki zaczynają się spełniać. W internecie krążą już zdjęcia zastrzelonych i szarpanych przez psy myśliwskie dzików, a posoka rozbryzgana na śniegu nie pozostawia złudzeń co do możliwości dalszej wędrówki wirusa, charakteryzującego się zdolnością przenoszenia na ubraniach i przedmiotach.
Na efekty ingerencji w ekosystem przyjdzie nam zapewne trochą poczekać. Warto jednak przy tej okazji przypomnieć pewne zdarzenia z przeszłości, kiedy to człowiek w sposób radykalny próbował wpływać na liczebność gatunków.
Otóż w latach 50 ubiegłego wieku władze komunistycznych Chin nakazały bezwzględną walkę z wydziobującymi cenne ziarenka wróblami. Prowadzona wszelkimi metodami totalna wojna licznego chińskiego narodu z ptaszkami zakończyła się całkowitym wytępieniem skrzydlatego wroga.
Radość ze zwycięstwa nie trwała jednak długo. Okazało się, iż ptaszki może i trochę tego ziarna podbierały, ale ich głównym pożywieniem były owady. Te z kolei (głównie szarańcza) w pozbawionym naturalnego wroga środowisku pokazały co potrafią. Straty w uprawach były tak ogromne, że ludzkie ofiary głodu liczono w milionach.
Dzisiejsze konsekwencje eksterminacji dzików mogą być zupełnie inne, ale jedno jest pewne. Natura wobec takich działań rzadko kiedy przechodzi obojętnie.