Bezsprzecznie listopad jest miesiącem, który najbardziej kojarzy nam się z przemijaniem. I choć zimą ogołocone drzewa przykryte są milczącym śniegiem, a brak kwiatów i deficyt słońca mogłyby być lepszym pretendentem do skojarzeń z nim związanych, to jednak jesień, a szczególnie listopad najczęściej stawia przed nami pytanie o cel, sens i najpełniej ukazuje ulotność naszego życia.
Dni robią się coraz krótsze, coraz chłodniejsze. Idąc rankiem przez plac Z. Augusta, trudno ich nie zauważyć. Siedzą na ławeczkach, ubrani w brudne, zszargane ciuchy, grzebią w pustych paczkach po papierosach, szukając resztek machorki... Co szczęśliwsi dzierżą piwo w ręku i ... tak zaczyna się ich dzień. Kolejny dzień bez dachu nad głową.
Przechadzając się bocznymi uliczkami centrum Augustowa, trudno nie oprzeć się wrażeniu pewnego opustoszenia. Gros witryn, jak chore, zapadnięte oczodoły, świeci pustką i kartkami z napisem: do wynajęcia.
Jedna z sióstr mojej babci (z Podlasia zresztą) znała osobiście w czasach przedwojennych Ojca Maksymiliana Marię Kolbego, późniejszego męczennika, bardzo szybko przez Kościół katolicki wyniesionego na ołtarze. Z relacji rodzinnych jawi się on jako osoba niewylewna i małomówna, aczkolwiek otwarta na ludzi, ich problemy i narzekania.
Dzieciństwo – czas niewinności, naiwności, czas, w którym kształtuje się wrażliwość na otaczający świat i bliźnich w nim żyjących. Czy aby na pewno? Piętnuje się, słusznie zresztą czasy, w których europejskie dzieci zmuszane były do ciężkich prac. Uważa się, że była to kradzież dzieciństwa tak ważnego dla normalnego rozwoju przyszłych członków społeczeństwa.
Drogi do naszego miasta naznaczone są krzyżami. To miejsca, w których doszło do wypadku i ktoś komuś bliski odszedł na zawsze. Wiele osób, by upamiętnić tragiczną śmierć, co zjawiła się niespodzianie, stawia przy drodze właśnie krzyż. On ma na zawsze, lub przynajmniej na bardzo, bardzo długo, upamiętnić życie przerwane jak nić.
Dzisiejszej nocy zmieniliśmy czas - cofnęliśmy wskazówki zegara o godzinę. Do wiosny darowano nam dodatkowe sześćdziesiąt minut. I choć czas tu, na Ziemi, ani się nie zakrzywia, ani nie pochłania go czarna dziura skondensowanej materii, właśnie do wiosny możemy cieszyć się, że o godzinę jesteśmy młodsi... Czy zegar biologiczny zechce to wziąć pod uwagę? Jeśli się wyspaliśmy, to na pewno tak. W końcu sen to najtańsze i jakże wszechstronne lekarstwo.
Niecodzienny to widok: pochylony rolnik stojący przy krowie i dojący ją ręcznie. Mleko wlewa się powoli do emaliowanego wiadra, najpierw dźwięcznie, potem już tylko chlupocze mieszając się z litrami udojonego, cieplutkiego białego smakołyku... Można postawić je na tzw. kwaśne, zebrać śmietankę, zrobić twaróg... mhm, pycha!
Współczesna rzeczywistość wyraźnie pokazuje, że lubimy się bać. Czy ma to związek z tym, że generalnie rzecz biorąc ani odzienia ani jedzenia nam nie brakuje? Dreszcz trwogi wydziela adrenalinę, a jeśli jest on zamknięty w okowach realnego bezpieczeństwa, może sprawiać przyjemność.
Niejeden turysta odwiedzający Augustów i przybywający doń pociągiem nadziwić się nie może, dlaczego stacja kolejowa jest tak daleko od centrum miasta. Budzi to frustrację, którą nieraz przy problemach z komunikacją miejską wzmaga konieczność wzięcia taksówki, bądź przysłowiowego "strzelania z kapcia" do miasta. Kiedy spoceni, bądź pozbawieni miłego ciężaru portfela turyści docierają do centrum, na pytanie: "dlaczego ..... (tu miejsce na solidne przekleństwa) tak daleko?!!!" nie każdy mieszkaniec jest w stanie im na to pytanie odpowiedzieć.
Powiadają niektórzy, że władza deprawuje najlepszych i przyciąga najgorszych. Możliwość wywierania wpływu na życie innych, a także posiadanie narzędzi do szeroko pojętej kontroli to rzeczywiście magnes dla wszelkiej maści "typów spod ciemnej gwiazdy". Nadto realia zależności, pewnych układów, poprawności i dyplomacji mogą nieźle namieszać w głowie również idealistom, którzy stając do wyborów stawiają sobie za cel dobro ogółu... Dlaczego tak jest? Czy kiedyś było inaczej? Czy nawet wielkie ideały jak Bóg można sprowadzić do roli wyborczego hasła?
Fiat 126p. Oto jeden z sztandarowych symboli czasów PRL. Widziany dziś na ulicy u starszych wzbudza uśmiech sentymentu, u młodszych rodzi zdumienie. Pamiętam, kiedy nastąpił szczyt popularności tego maleństwa, Ojciec Jan Maria Bocheński w jednym z wywiadów, nazwał go nieco ironicznie robactwem drogowym. Cóż robactwo jak robactwo ma to do siebie, że choć nieduże potrafi wyrządzić wiele szkody. Nie w tym wypadku jednak. Fiat 126p, nawet jeśli robactwem był, to wielce pożytecznym i niezastąpionym.