"Wielkie markety zainteresowane są tylko drenażem pieniądza z rynku i wyprowadzaniem go z Polski. U nas jeden u drugiego robi zakupy, korzysta z usług rzemieślniczych, a więc pieniądz zostaje na miejscu i tu jest inwestowany" – mówi w rozmowie z dziennikarką Gazety Prawnej umieszczonej na internetowej stronie portalu wójt Sierakowic, Tadeusz Kobiela.
Jak zaznacza, w samej wsi znajduje się około 7 tys. mieszkańców i około 148 sklepów. Małych, rodzinnych. Jednocześnie gmina od lat notuje rekordowy w skali kraju przyrost naturalny. Jak ocenia wójt mieszkańcy "mają we krwi rzemiosło i własne biznesy", sklepy zaś "mają ruch, klientów, płacą podatki". Zamiast spotykanego w prawie każdej sieci dyskontów stałego asortymentu towarów można w nich kupić chociażby chleb ziemniaczany (z mąki pszennej z dodatkiem ziemniaków) czy tort w kształcie kaszubskiej lalki. Z wywiadu środowiskowego przeprowadzonego na terenie miejscowości wynika, że taki system się opłaca. Mieszkańcy doskonale zdają sobie sprawę, że wprowadzenie choćby jednego hipermarketu spowodowałoby automatyczne obniżenie cen w dotychczas istniejących lokalnych sklepach, choć nie uważają, że doprowadziłoby do ich upadku, bowiem na dobry towar zawsze znajdzie się nabywca.
I choć trudno porównywać się do konkretnej miejscowości w Polsce, warto wiedzieć, że jednak "można inaczej".