Parę lat temu gazeta "Przekrój" opublikowała wielce interesujący wywiad z ówczesną Rzecznik Ministerstwa Pracy, Bożeną Diaby. Tłumacząc zawiłości przemocy ekonomicznej rodzica wobec dziecka, Pani Rzecznik z największą powagą wyjaśnia: "Karana będzie także (...) np. taka sytuacja, gdy odbierzemy dziecku łakocie podarowane mu przez babcię". Nic dodać, nic ująć, tylko druga Szwecja. Czy wobec tak interpretowanych, bądź co bądź dość ogólnych przepisów, pozostaną rodzicom jakiekolwiek narzędzia wychowawcze? Miejmy nadzieję, że był to jedynie lapsus ze strony Pani Rzecznik. Niemniej jednak lapsus ten obrazuje jakim wynaturzeniom może ulec interpretacja prawa i do jakich absurdów doprowadzić. Absurd ten rozciągnąć się może szeroko i przekroczyć granice relacji rodzic - dziecko, skłaniając do składania na siebie nawzajem doniesień w prokuraturze współmałżonków bądź partnerów pragnących zemsty.
Rzecz bowiem z przemocą ma się niestety tak, że jej ofiary rzadko kiedy bywają wojownicze, a pomóc im najwięcej może kontakt z dobrym psychologiem. To właśnie ofiary muszą we własnym sercu podjąć decyzję o przeciwstawieniu się przemocy, a przepisy prawne są jednymi z ostatnich, które mogą im w tym pomóc. Trzeba najpierw przestać być ofiarą, żeby sięgnąć po środki prawne, lecz po co do nich sięgać jeśli ofiarą już się nie jest?
Niestety prawo coraz głębiej ingeruje w naszą prywatność. Coraz dokładniej ustala jak mają wyglądać relacje między małżonkami, partnerami, jak jedynie słusznie możemy odnosić się do swoich dzieci. Czy zapobiega to patologiom czy raczej je rodzi? Wydaje się, że droga do powstania szczęśliwego społeczeństwa nie jest drogą szczegółowych przepisów, lecz pozostawienia rodzinie większego marginesu swobody. Może warto zamiast wydawać pieniądze na nowe przepisy, zainwestować w większą dostępność wykwalifikowanych psychologów dla bądź co bądź i tak już dość znerwicowanego społeczeństwa....